Muminkownia reaktywacja





.20.

.21.

.1.

Stanął Mumin nad brzegiem fosy otaczającej zamek, spojrzał w jej krwawą toń i zawładnęło nim to samo uczucie, które poznał kiedyś jego pradziad, głód zabijania. Zrozumiał, że nogi muszą biec, oczy muszą czujnie obserwować, a miecz musi zabijać, takie są ludzkie i takie jest prawo tego lasu. Nogi, które nie biegną nie są nogami, oczy, które nie patrzą nie są oczami, a miecz, który nie zabija nie jest mieczem, ale żywym symbolem minionej świetności.
 Wyjął z plecaka toporek, który równe dobrze nadawał się do porąbania budki dla ptaków, co i do wykarczowania całego lasu drzew. Kuty był z bardzo dobrej muminkowej stali, za czasów świetności był dumą i orężem Krona, ale z wiekiem zapomniano o jego świetności i skończył jako anonimowy przedmiot, którym rąbano drewno aby rozpalić ogień w kominku.
Mumin mocno chwycił jego dębową, zdobioną rękojeść i zabrał się do cięcia stojącego przy fosie wysokiego, starego drzewa, pochylającego się prawie nad murami zamku. Dziwił się tylko, że nikt z zamku nie wyszedł na spotkanie gościa, wiedział, że gospodarz musi szykować jakąś przerażającą niespodziankę. Ścięte drzewo powolnym padaniem pokonało fosę i oparł się konarami na połowie wysokości murów otaczających zamek. Bał się pokonywania fosy w pław, niepokoiła go bludowata czerwona ciecz i jej nieprzenikniona toń. Wolał jak najszybciej przebiec po pniu zwalonego drzewa niż pokonywać te kilkanaście metrów w pław. Gdy tylko drzewo upadło na drugą stronę, wskoczył na jego pień i biegiem ruszył na drugą stronę. Kiedy był na połowie odległości między brzegiem a murami zamku, usłyszał jak coś pod nim się gotuje, bełkocze i co najgorsze łapie go za nogę, poczuł przenikliwy ból, ciągniecie w dół, przewrócił się, rękoma złapał najbliższej gałęzi i spojrzał co się dzieje. Z czerwonej cieczy wyłoniły się olbrzymie macki Upławy, o której słyszał niegdyś z opowiadań pradziada, ale opowiadaniom raczej tym nie wierzył, wydawał mu się, że stary Kron, wymyślał takie historie tylko po to aby go troszkę zastraszyć, tak jak obecnie straszy się dzieci pingwinem z lodówki czy czymś w tym rodzaju. Teraz, ta baśniowa postać przeistoczyła się w przerażającą rzeczywistość, trzymającą go za nogę, wbijającą swoje zrogowaciałe przyssawki w nogę dziurawiąc nawet grube skórzane spodnie, w które był odziany. Czuł jak ręce powoli ześlizgują mu się z wyginającej się coraz bardziej gałęzi, i zsuwa się w z drzewa. Cienie krążące nad zamkiem zniżyły swój lot, jakby w nadziei, że i im coś się skapnie z zdobyczy, która wpadła w macki Upławy. Lecz nic z tego, przynajmniej tak wydawała się Muminowi, który szybkim ruchem sięgnął po miecz, gdy drugą ręką się jeszcze próbował trzymać gałęzi. Upaława jakby wyczuła, że jej ofiara słabnie i szarpnęła jeszcze mocniej za nogę. Złożyło się to prawie z cieciem muminowego miecza, obcinającego mackę. Ciecz w fosie się zagotowała i wyskoczyło z niej przynajmniej kilkanaście takich macek, jak ta, która trzymała przed chwilą za nogę Mumina. Jednocześnie cienie, krążące nad Muminem, zniżyły jeszcze bardziej swój lot, jakby pewne dzisiejszej zdobyczy, pikując w kierunku zwisającej na jednej ręce, na cienkiej gałęzi nie wielkiej postaci, wymachującej bezradnie ogromny mieczem wojownika z Krydoru. Mumin opędzał się jak szalony od zbliżających się macek, ale nie mógł ich ugodzić, może dla tego, że moc ziołowych wywarów słabła, a może słabł on sam, a może po prostu umysł Upławy był prostszy, przez co i szybciej reagował od Muminkowej muzgownicy. Nie miał jednak on czasu nad tym się zastawiać, walczył o przeżycie jak mógł, słabł z każdą chwilą, czuł jak dłoń trzymająca gałąź sama się rozwiera, w jego głowie, była jedna tylko myśl, która krzyczała, nie dam rady ! Nie dam ! Chcę już się poddać ! Wpaść między te wyłaniające się z wody wielkie czarne oczy i znaleźć się miedzy tymi rzędami kłów, znajdujących się wewnątrz śliniącej się gęby upławy. Tam znajdę spokój i wypoczynek, beztroskę i koniec walki. Tylko myśl o pozostawieniu Klonosi trzymała go w jakiś niewiadomy sposób przy gałęzi. Krążące nad jego głową Koroszmary, coraz bardziej się rozzuchwalały, krążyły już tak nisko, że ocierały już prawie swoimi, skrzydłami o twarz Mumina, a dotknięcia te nie były przyjemne, czarna błona pokrywająca ich skrzydła byłą oślizła i zimna, a ich szpony ostre. Mumin czuł jak padają coraz częstsze ciosy Koroszmarnych dziobów na jego głowę i ramiona, czuł jak zaczyna cieknąc po jego twarzy krew, a może strużki potu, po raz pierwszy w życiu się bał i wydawało mu się, że ostatni. Zamiast tak się męczyć i wykrwawiać wolał się puścić, zginać szybko i bezboleśnie. Przymknął oczy i opuścił ramiona i uderzył taflę czerwonej cieczy, ciepłej i przyjemnej, gdzie ból przestawał istnieć. Ta ciecz była krwią, krwią wszystkich ofiar, które tu dotarły z własnej woli, przeciągnięte tajemnica lasu, poszukując swoich bliskich lub przygody, albo wyrwanych przez bestie z lasu z swoich domostw, aby stać się karmą Upławy. Wpadł do krwawego roztworu, przez pryzmat czerwieni zobaczył ohydną paszcze upławy jej wstrętne macki i jakby uśmiech na jej, tak mu się wydawało głowie. Zaczęło brakować mu powietrza, wykonał kila gwałtownych ruchów, na chwilę znalazł się na powierzchni. Przez ściekającą mu po powiekach krew zobaczył wybiegająca z lasu okrągłą sylwetkę, trzymającą coś w rękach z wypchanymi kieszeniami, gubiącą w biegu to, co niesie, przez najprawdopodobniej dziurawe kieszonki. I usłyszał piskliwy głosik, „Mum moja misaniusin! Nio! Nio...”. Silne macki ścisnęły Mumina jeszcze mocniej i wciągnęły ponownie w toń. Ten nie mógł uwierzyć w to co zobaczył, Dziubdziuś tutaj? Czy to są jego wizje zmęczonego życiem i zakrwawionego Mumina, czy to się dzieje naprawdę? Postanowił się jeszcze raz wyrwać z objęć bestii i rozejrzeć, co się dziej powyżej cieczy, w której zanurzał się coraz bardziej... Szarpnął się i zobaczył tak jak prze mgłę jak Dziubdziuś miota kamieniami odganiając krążące nad fosom cienie i mierzy miedzy ślepia bestii z fosy kamieniami, których miał pełne kieszonki. Upława się poderwała mackami próbowała sięgnąć Dziubdziusia, ale ten krył się w konarach przewróconego drzewa i jakoś uciekał od próbujących go uchwycić macek. Upława zawładnięta chęciom schwytania i drugiej ofiary, nieco rozluźniła uścisk Mumina, rzucając część macek w kierunku wciąż uciekającego Dziubdziusia. Najwyraźniej też uznała, że schwytany Mumin już dojrzał do tego, by skonsumować i zagarnęła go w kierunku pyska. Uniosła w górę i otworzyła paszczę ukazując cztery rzędy szpiczastych zębów. Mumin usłyszał znowu Dziubdziusiowe wołanie „Mum ! Nioooo !”. Resztkami sił uwolnił prawe ramię i sięgnął tam gdzie mu się wydawało jeszcze niedawno znajdował się topór. Ten tylko czekał, aby go ktoś uniósł i aby mógł rozpłatać na pół czaszkę rozeźlonej Upławy. Pierwszy cios, wzbudził ogromne zdziwienie bestii, szczęka jej opadła a uścisk zelżał. Mumin mógł nabrać większego rozmachu i umieścić topór precyzyjnie między wielkimi czarnymi ślepiami bestii. Topór podobnie jak i miecz nie był zwykłe, nie potrzebował ostrzenia, na jego ostrzu mimo biegu czasu nie pojawiła ani jedna szczerba. W odróżnieniu od miecza nie był taki piękny i na pewno nie był lekki. Tak, więc ciężki cios zadany toporem, zmiażdżył czaszkę Upławy, która pękła jak skorupka nie ugotowanego jajka. Cienie uniosły się i uciekły. Muminek wyrwał się z ramion idącej na dno Upławy i wypłynął na brzeg, gdzie radośnie powitał go Dziubdziuś, szczodrze obdarowując go uściskami. Chciał odpocząć, umyć się, opatrzyć rany, ale nie było czasu, nie było czasu do stracenia. Wyjął z worka trzy buteleczki, z każdej łyknął troszkę nieciekawie wyglądającego roztworu, o równie nieciekawym smaku. Nie miał czasu i sił się pytać Dziubdziusia skąd się tu wziął i kogo to właściwie bajka.
Obydwaj pobiegli po pniu na mury zamku. Tam już na nich czekano. Tłumnie zgromadzone potwory na głównym palcu zamczyska mogły posłużyć za inspiracje dla nie jednego reżysera horrorów. Na samym środku palcu znajdowała się małą scena na środku, której siedział na swoim tronie, pan Czarnego Lasu okrutny Murszak, otoczony swoją świtą, uśmiechał się i bił brawo, nie dając po sobie poznać złości, za zabicie jego najwierniejszego obrońcy zamku. Na środku sceny stała przywiązana to pala Klonosia. Bez namysłu Mumin skoczył na środek placu i biegłby rzucić się do gardła Murszakowi. Na drodze jego biegu nie stawał nikt, żadna bestia nie wykonałą żadnego ruchu na widoczne zresztą życzenie swojego pana i władcy Murszlaka. Przed samą sceną drogę zaszedł mu olbrzymi mężczyzna, odziany w czarne skóry, z oburęcznym mieczem w dłoniach. Odbił z łatwością kilka pierwszych ciosów Mumina. Widać było u tego mężczyzny taką siłę, że swoim mieczem mógłby operować równie dobrze jedną ręką jak i dwoma. Ponownie zeszły się dwa srebrne miecze, zabłysły na nich złote napisy. „Nienawiść, śmierć, zniszczenie”, napisane było na orężu tajemniczego przeciwnika. Zaiskrzyły się miecze, otarły się spojrzenia. Rozgorzała zabójcza walka. Nikt z obserwujących nie był wstanie powiedzieć, co się dzieje, ruchy obydwu walczących tak szybkie, że sylwetki obu wojowników były widoczne w całej okazałości tylko na moment, gdy któraś padała na ziemię, lub zataczała się rozbijając przy okazji stojące przy scenie beczki i stoły. Ciosy padały z coraz większą siła, coraz z większą szybkością, przeciwnicy z coraz większą zażartością zadawali kolejny cios i parowali kolejny, który na nich spadał i walka pewnie by trwała tak nieskończoność, gdyby nie to, że moc muminkowego miecza okazała się większa, a walka między dwoma ludźmi okazałą się pojedynkiem dwóch mieczy, gdy po raz kolejny spotkały się ich miecze, „Wierność, Honor, Przebaczenie” zdało się pokonać „Nienawiść, śmierć, zniszczenie”, bo ten pękł rozpryskując się na drobne kawałeczki. Całą postać wojownika ciemnych mocy, zaczęła się również kruszyć i rozsypywać na drobne części, ten miecz był jego całą siłą...

 





Wszelkie prawa do materiałów zawartych na stronie są zastrzeżone.