Muminkownia reaktywacja





.13.

.15.

.11.

I sięgnął Mumin do skrzyni starej, kutej w hartowanej stali, z dębowego drewna na dwie ciężkie kłódy zamkniętej. W skrzynie znajdowały się przedmioty należące niegdyś do pradziada Mumina, który był wielkim wojownikiem a zarazem magiem. W odległych czasach nie można było nie być magiem będąc wojownikiem. Na zło szerzące się po świecie nie wystarczał miecz, potrzebna byłą modlitwa, a jeśli to nie wystarczyło, dobre zaklęcie, albo klątwa. Gdy sto lat temu bez mała, całą ciemność i zimno zaczęły wychodzić z czarnego lasu, na dolinę padł strach i trwoga. Dobrotliwie panujący król Samuel, nie miał armii, ani wojska które mogło by się zmierzyć z bestiami wychodzącymi nocami z lasu, porywającymi kobiety i dzieci, palącymi wioski, burzącymi zamki, niszczącymi wioski. Tak, miał wspaniała i liczną armie, która mogła zdobyć nie jeden zamek, odbić wrogowi nie jedną wioskę, przejść ziemię na około tropiąc wroga i zamienić go w pył. Ale ta armia stawała się niczym wobec potęgi Czarnego Lasu, wojsko wchodząc to lasu zamieniało się w lodowe postacie z blaskiem słońca rozpływało się w błotniste kałuże. Niekiedy udawało się regularnej armii dopaść wroga podczas napadu na jakąś siedzibę ludzką, ale kilka magicznych blasków sprawiało, że tysiące zbrojnych żołnierzy zamieniała się w pełzające legiony żab, rozdeptywanych przez rozwścieczone bestie. Król Samuel, czując, że w ten sposób nie uda się pokonać niszczącej siły wychodzącej z lasu, postanowił poszukać innego wyjścia. Z pośród niewielu pozostałych mu rycerzy wybrał siedmiu i wysłał ich naukę magii i fechtunku do odległego kraju Krydoru, gdzie znajdowała się niezwykła szkoła ucząca posługiwać się zarówno mieczem jak i czarem. Mądry króla Samuel wysłał siedmiu najlepszych rycerzy, jakich miał przy sobie. W tej siódemce znalazł pradziad Mumina, Marcepiusz, zwany też z racji swojego charakteru Gwałtownym Marcepiuszem. Marcepiusz był człowiekiem wtenczas młodym, miał 25 lat, gwałtownym, ale dobrego serca i już mocno zasłużonym ojczyźnie. Rycerze, czym szybciej wyruszyli na nauki, pozostawiając królestwo na łaskę losu. Nauka trwała zaledwie rok, gdyż czas ponaglał, z każdym tygodniem płonęły nowe wioski, i tysiące nowy żołnierzy schodziło z tego świata. Nic dziwnego, że ucząc się w takim pośpiechu, nie wielu zdołało przeżyć z wysłanych tam rycerzy. Zajęcia odbywały się praktycznie, dzień i noc, a wiele przedmiotów zaliczało się, dziś można by powiedzieć eksternistycznie. Kto się należycie nie przygotował oblewał, a kto zdawał, ten dostawał nagrodę, najcenniejszą jaką można dostać, własne życie. Nauka składał się z dwóch części, pierwsza polegała na perfekcyjnym opanowaniu własnej fizyczności, doskonalono refleks, wzrok, umiejętności walki przy użyciu szabli, miecza i wszystkiego co się po ręką znalazło. Uczniowie byli zmuszani do nieludzkiego wysiłku, na pograniczu wytrzymałości, śmieci. W szkoleniu tym nie wahano się użyć różny magicznych substancji i ziół, w skutek, czego skóra przyszłych wojowników stawała się błękitna a oczy kocie, wąskie i szybko reagujące na światło. Druga z nauk polegała na uczeniu się przydatnych w walce zaklęć i antyzaklęć, używania ziół polepszających zmysły, leczących rany, rozjaśniających umysły. Po roku nauki Marcepiusz,  zdał egzamin z bardzo dobry wynikiem, dostał błogosławieństwo wielkiego mistrza oraz specjalnie wykuwany dla absolwentów szkoły miecz, niezwykle  lekki i ostry, z złotymi napisami „Wierność, Honor, Przebaczenie”. Były to podstawowe wartości, jakie według Wielkiego Mistrza należało kultywować w życiu. Bynajmniej sam miecz, może i zachęcał do wierności, jemu samemu z pewnością, bronienia honoru, o...to nie wątpliwie, ale z przebaczeniem to było coś nie do końca tak. Marcepiusz tłumaczył sobie to w ten sposób, że jego edukacja nie była pełna, normalnie nauka w szkle trwała dziesięć lat i przyjmowano uczniów, młodych chłopców do lat 15. Z racji na wyjątkową sytuację, w jakiej znalazła się dolina, Marcepiusza z towarzyszami przyjęto łamiąc wszelkie zasady szkoły, nawet tą, która mówiła o odpłatności za taką, naukę, nie wielu było stać, na skierowanie swojego rycerza, po nauki do wielkiego mistrza, bo ten uczył nie wielu, uczniów bardzo dokładnie selekcjonował, a wszystkie egzaminy zdawało nie wielu. Z siedmiu wysłanych, przeżyło 2. Marcepiusz i jego towarzysz Ofre. Marcepiusz często żartował, że w wyniki pospiesznej edukacji doszedł jednie do litery h jak honor, tak więc o przebaczeniu nie miał pojęcia. Przebaczenie to było puste słowo wyryte na jego mieczu, piękny ornament wyryty złotymi litami. Miecz się z tym zgadzał, lekki jak z papieru, ostrzejszy od wszystkich brzytw na świecie razem wziętych,  długi, smukły, po prostu piękny. W rękach człowieka wyszkolonego do posługiwania nim, krzyczał tnij, tnij i zabijaj. W pochwie rdzewiał i grymasił, gdy tylko widział jakąś się prawość i krzywdę ludzką, wyrywał się, nabierał blasku i ciął zostawiając po sobie tylko smugę rozdartego powietrza i mgłę krwi. Po ukończeniu szkoły Mercepiusz przeistoczył się w wojownika trzeciego wymiaru, dostał nowe umiejętności, nowe spojrzenie na świat, nowe imię – Kron. Król już nie wierzył w uratowanie pięknej krainy, jaką byłą Muminkowa Dolina, ale ucieszył się na powrót Krona i jego towarzysza Ofre, zwanego teraz Bzeb. Duet ten był bardzo zgrany i szybko dał się poznać mocom z Czarnego Lasu. Para ta szła krok w krok za wszystkimi stworami i potworami z lasu niszczącymi wioski, i gdy tylko widzieli pojawiające się zagrożenie, nacierali w ślepym gniewie i złości. Wzywani, nigdy nie odmawiali pomocy, szli na ratunek każdej wiosce każdemu miasteczku. Nie zawsze jedna zdążali na czas i wtedy to co widzieli, zmasakrowane ludzkie ciał, spalone wioski, maltretowane dzieci, nakręcało ich jeszcze bardzie, brali jeszcze więcej ziół, magicznych napojów i wywarów. Ci którzy mieli okazję ich widzieć, nie wierzyli własnym oczom. Wydawało się im to tak nie realne i do tego stopnia niemożliwe, że przypisywali to raczej omamom i zwidom pojawiającym się od przerażenia. Wkraczając do opanowanej przez leśne monstra wioski Kron wpadał w trans, wyuczony w Krydorskej szkole. Trans ten w połączeniu z jego wściekłości i wrodzonym gniewem stawał się czymś nieokrzesanym, nad czym nie panował nawet sam, nawet nie miał złudzeń, że na tym jest w stanie zapanować. Jego złamana już silnie osobowość, w wyniku ciągłego zażywania magicznych wywarów, pomagała wyrwać z pochwy miecz i wirować z nim do os taniego ciała, do staniej bestii, która padała okaleczona na ziemię. Kiedy wpadali w środek rozwścieczonych potworów, budzili lęk w ich w oczach i panikę, te które widziały ich ogorzałe i zawzięte twarze, mało kiedy widziały je po raz drugi. Zaczynał się taniec dwóch mieczy, spadających na swoich wrogów ja grom, tnący od góry w dół, obcinających ohydne głowy bestii, kończyny,  jęzory. W powietrzu unosił się gęsty zapach magii używanej zarówno przez bestie jak i przez wojowników króla Samuela. Miecze równie szybko parowały ciosy, co je zadawały, a zadawały w sposób jednoznaczny skuteczny i ostateczny. Postacie obu wojowników wzbudzały taki lęk, że potwory zaczęły coraz rzadziej opuszczać czarny las, jak za dawnych czasów. Wydawało się, że wszystko zmierza ku dobremu końcowi. Wtedy podczas jednej  z większych bitew, zginął Bzob, zatruty jadem ugodzonej śmiertelnie Beszpery. W tej samej bitwie zginął Groszlag, ojciec Murszlaka, który na wieść o śmierci swojego ojca z miecza rodu Muminów zaprzysięgał zemstę. Po tek krwawej, jak zresztą każda poprzednia, potyczce, bestie przestały wychodzić z czarnego lasu. Kron, próbował wrócić do domu, do dawnego życia. Próbował założyć rodzinę, ożenił się z piękną Osis, ale nic mu z tego jakoś nie wychodził. Po tym, co przeżył i zobaczył, w głowie miał ogień, ręka rwącą do miecza, a nogi do biegu. Serce mu krwawiło, na myśl, że mógł by zostawić samą biedną Osis, ale miecz rdzewiał i wrzeszczał, że jeszcze tyle nie załatwionych spraw, jeszcze tyle krzywd  na świecie. Kron wybrał drogę miecza, uzyskał słowo honoru od króla, że ten zaopiekuje się jego już wtenczas ciemiężną Osis i wyruszył z swoim mieczem świat. Mijały lata, przez które na jego mieczu pojawiła się nie jedna szczerba, na jego twarzy nie jedna szrama, a na jego głowie nie jeden siwy włos. Po dwudziestu latach powrócił w swoje strony, spragniony widoku swojej kochanej Osis i ciekaw widoku swojego syna. Żony jednak nie spotkał, gdyż ta, zmarła na gruźlicę podczas epidemii grypy, za to syn wyrósł na pięknego i mądrego młodzieńca. Matka wpoiła mu zrozumienie i miłość dla ojca, tak i przyjął go z otwartymi ramionami ja ki  sam król, już mocno starzejący się ale jeszcze pełen werwy. Resztę życia Kron spędził z swoim synem Orfeuszem, ucząc go wojennego rzemiosła, a później bawiąc jego wnuki i prawnuki w tym i Muminka.
Tak i Mumuminek niejakie pojecie o magii miał i o mieczu też, co nieco wiedział, ale biorąc widzę z doświadczeń dziadka, brał się go do rąk brać, aby miecz nad nim władzy nie zdobył. Wszystkie pradziadowe narzędzia ukrył głęboko w starej skrzyni, którą postawił w najgłębszych otchłaniach swojego domku. I wydobył wszystkie te przedmioty z głębi skrzyni, z sakralnym namaszczeniem pogładził miecz, obejrzał złote napisy. Jedno z pradziadkiem na pewno go łączyło, nie wiedział co znaczy słowo przebaczenie. W spokoju przyrządził magiczne zioła, odmówił kilka ochronny zaklęć i ruszył w stronę Czarnego lasy. Walczyć w imię wiary, miłości, nadziei...

 





Wszelkie prawa do materiałów zawartych na stronie są zastrzeżone.